Ograniczenie dziecka tylko i wyłącznie do jednej dyscypliny () jest błędem

 

 

Edyta Pawlak-Sikora: Jaki był początek Twojej sportowej przygody?

Dariusz Gęsior: Od najmłodszych lat chciałem grać w piłkę nożną. Nie myślałem wówczas o tym, żeby zostać piłkarzem, ale po prostu: chciałem grać w piłkę i... grałem. Pierwsze moje regularne treningi zaczęły się w wieku 8-10 lat. Początkowo uczestniczyłem w zajęciach dla dzieci organizowanych przy Ruchu Chorzów – wówczas moim trenerem był Gerard Cieślik, później pomyślnie przeszedłem ściśle określony proces rekrutacji i dostałem się do piłkarskiej klasy sportowej. Od tego czasu piłka stała się stałym punktem programu każdego dnia - systematycznie zdobywałem poszczególne szczeble szkolenia, przechodziłem kolejne etapy edukacji piłkarskiej i wieku niespełna 17-stu lat zadebiutowałem na ligowym boisku.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Czy Twoja rodzina ma sportowe korzenie?

Dariusz Gęsior: Tak, ale nie piłkarskie. Mój dziadek był gimnastykiem, tato i ojciec chrzestny byli skoczkami do wody. Szlaki piłki nożnej przedzierałem jako pierwszy.

 

Edyta Pawlak-Sikora: A czy wielka miłość do piłki nożnej pozostawiała w Twoim życiu wolną przestrzeń na inne dyscypliny sportu?

Dariusz Gęsior: Tak. Miałem okazję spróbować chyba wszystkiego: biegałem, grałem w siatkówkę, koszykówkę, tenisa, jeździłem na nartach, łyżwach, pływałem itd. W czasach mojego dzieciństwa ogólna sytuacja i oferta zajęć dla dzieci była zupełnie inna od dzisiejszej. Wszystko odbywało się na pewno mniej profesjonalnie – treningi nie opierały się na tak pieczołowitych badaniach, planach, harmonogramach. Uczyliśmy się tam techniki i graliśmy, graliśmy... Wówczas jednak lwią część naszego ogólnego rozwoju kreowało podwórko. Całe popołudnia a w przypadku dni wolnych – całe dnie, spędzaliśmy z kolegami aktywnie na podwórku. Nasz ruch nie ograniczał się do dwóch godzin tygodniowo. Dziś mamy odwrotność tej sytuacji – dzieci nie wychodzą same na boisko, na plac zabaw. Czas wolny spędzają statycznie w zamkniętych pomieszczeniach. Do tego zajęcia wychowania fizycznego w najmłodszych klasach, prowadzą panie od nauczania początkowego. To w znacznym stopniu dystansuje pod względem kondycji fizycznej dzisiejszą młodzież od tej, z którą ja miałem okazję dorastać.

 

Edyta Pawlak-Sikora: A w obliczu przedstawionych, co tu dużo mówić - gorzkich wniosków, jak wpływasz na drogę rozwoju fizycznego swoich dzieci?

Dariusz Gęsior: Mam dwoje dzieci: 15-sto letniego syna Bartosza i 10-cio letnią córkę Dominikę.

Bartosz od zawsze był nad wyraz aktywnym dzieckiem, ale niezainteresowanym piłką nożną. W swoich najmłodszych latach robił wszystko: jeździł na rowerze, pływał, jeździł na nartach, łyżwach, grał w różne gry, ale nie wykazywał pociągu do piłki nożnej. Nie zmuszaliśmy go z żoną do niczego. Jego pierwszą uprawianą pod okiem trenera dyscypliną było... karate. Był zachwycony swoimi treningami, sukcesywnie nabierał dodatkowej sprawności, po czym sam wyszedł z inicjatywą zmiany dyscypliny na... piłkę, którą uprawia do dziś. Nie wiem czy będzie zawodowym piłkarzem i jak potoczą się jego dalsze losy na piłkarskiej ścieżce. Nie zamierzam na nic naciskać, wszystko pozostawiam w jego rękach a bardziej precyzyjnie... w jego nogach.

Dominika jest dziewczynką z wrodzonym duchem rywalizacji. Uwielbia rywalizować z bratem. Ćwiczyła gimnastykę artystyczną – na tym etapie pierwszy raz udało się jej pokonać brata w „szpagacie”. Później miała przygodę z tańcem nowoczesnym, dziś jest uczennicą podstawowej szkoły sportowej, w której jak się domyślam od września rozpocznie treningi piłki ręcznej. Podobnie jak brat pływa, jeździ na nartach, łyżwach, rolkach, na rowerze. Lubi aktywność fizyczną.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Jak na sportowe poczynania Waszych dzieci zapatruje się Twoja żona?

Dariusz Gęsior: Małgosia nigdy nie brała udziału w sporcie profesjonalnym, ale bardzo lubi ruch i jak najbardziej docenia walory aktywności fizycznej. Sama bierze udział w rożnych zajęciach sportowych typu fitness, jeździ na rowerze, na rolkach, nartach... Jako mama popiera wybory naszych dzieci, ale kładzie równie duży nacisk na ich edukację.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Jak ogólnie oceniasz współczesną kondycję fizyczną dzieci i młodzieży?

Dariusz Gęsior: Kiepsko. Mówię to głównie z uwagi na ich bardzo małą aktywność fizyczną. Oczywiście dostrzegam mnogość ofert kierowanych do najmłodszych ze strony klubów i akademii sportowych, ale mam świadomość, że częstotliwość tego rodzaju zajęć to dwie do trzech godzin tygodniowo. To zdecydowanie za mało, aby ich sprawność i szybkość kreowana na poziomie kilku- czy kilkunastu lat miała szanse osiągnąć poziom, pozwalający myśleć o profesjonalnej karierze sportowej w jakiejkolwiek dyscyplinie. Braki sprawnościowe, które na tym etapie życia powstają są nie do nadrobienia! Natomiast bazę, jaką można na tym etapie z dzieckiem wypracować stanowi podstawę jego dalszej sportowej ścieżki życiowej. Ograniczanie dziecka tylko i wyłącznie do jednej dyscypliny w moim odczuciu również jest błędem. Jeśli mały chłopiec świetnie gra w piłkę, ale nie robi absolutnie nic poza tym – może być w grupie rówieśników gwiazdą, ale tylko przez krótki czas. Całą sytuację mogę porównać do matematyki i tabliczki mnożenia – jeśli nie nauczymy się jej na odpowiednim etapie życia, być może w późniejszych stopniach nauki będziemy rozumieć mechanizmy poszczególnych działań, ale żadnego z nich nie wykonamy samodzielnie. Zawsze będzie nam czegoś brakowało. „Czegoś”, czyli „zwykłej tabliczki mnożenia” lub w bazowym kontekście – sprawności.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Mając przed oczyma potencjalnego rodzica, który właśnie rozważa zapisanie dziecka na zajęcia sportowe, co byś mu doradził?

Dariusz Gęsior: Żeby uczestniczył z dzieckiem w czymkolwiek się da – zapisał go na gimnastykę/akrobatykę, karate, żeby jeździł z nim na narty, na łyżwy, organizował wycieczki rowerowe, pływał... Dziecko musi nabrać sprawności ruchowej. Musimy nauczyć go podejmowania i polubienia aktywności fizycznej w życiu – żeby lepiej się rozwijało, mniej chorowało, żeby połknęło bakcyla sportowego.