Edyta Pawlak-Sikora: Czy zawsze był Pan człowiekiem sportu?

Piotr Mandrysz: Tak, zawsze. Już jako młody chłopak uganiałem się za piłką, choć nie tylko. Byłem raczej wszechstronnie uzdolniony. Myślę, że wyniosłem to z domu, w którym mój tata, wprawdzie amatorsko, ale uprawiał lekkoatletykę a mama była świetną gimnastyczką. Mama uprawiała gimnastykę wyczynowo w klubie „Sokolnia” Radlin na bardzo wysokim poziomie – w latach '50, gdyby nie to, że zachorowała na żółtaczkę byłaby naszą reprezentantką na olimpiadzie.

Mama bardzo chciała, żebym również został gimnastykiem – trenowałem gimnastykę dwa lata (rok w szkole podstawowej o takim profilu i drugi rok już w klubie „Sokolnia” Radlin), ale miłość do piłki zwyciężyła. Zbyt długo przy gimnastyce nie wytrwałem, ale ona pozwoliła mi nabrać dużej sprawności ogólnej, która przydała mi się w późniejszej karierze.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Poza gimnastyką i piłką nożną o jakie dyscypliny „otarł się” Pan jeszcze w dzieciństwie? Jakie dyscypliny były w zasięgu pana rówieśników w latach '60 i '70?

Piotr Mandrysz: Poza piłką... jeździliśmy na wrotkach śmiech (dzisiaj są rolki, kiedyś były wrotki), jeździłem na nartach od najmłodszych lat i to zamiłowanie pozostało we mnie do dzisiaj.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Narty również zaszczepione przez rodziców?

Piotr Mandrysz: Przewrotnie odpowiem, że nie – moi rodzice nie jeździli na nartach, ale tato poświęcał się i woził mnie w góry.

Na początku byłem w tym zakresie samoukiem. Ukształtowanie terenu w miejscu, gdzie mieszkałem, co prawda w mniej komfortowych warunkach niż w górach, ale pozwalał pozjeżdżać na nartach. Mieliśmy zrobiony również tor saneczkowy. Możliwości zagospodarowania sobie czasu w aktywnej formie było wiele.

Dlatego dziś myślę, że to bardzo ważna rzecz, żebyśmy starali się odciągać dzieci od komputerów. Wiadomo – jesteśmy w XXI wieku, świat idzie naprzód, postęp jest olbrzymi, ale nie powinniśmy pozwalać, żeby dzieci cały swój wolny czas spędzały w domach przed monitorami. Nie robiąc nic - nie dziwmy się potem, że będziemy mieć do czynienia z pokoleniem kaleków.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Domyślać się można, że prosportowi rodzice wspierali Pana prosportowe inicjatywy, czy przekornie na tym tle rodziły się pomiędzy Państwem jakieś konflikty?

Piotr Mandrysz: Nie, z rodzicami na tej płaszczyźnie nie było żadnego konfliktu. Byłem jedynakiem i rodzice starali się mnie wspierać i wszechstronnie pomagać mi w rozwoju, w sposobie postrzegania i odbioru świata. Starali się zainteresować mnie również zajęciami artystycznymi – zapisali mnie do szkoły muzycznej „na gitarę”, wysłali mnie na kurs języka angielskiego, co wówczas nie było tak powszechną praktyką. Wtedy nie było tylu szkół językowych co dzisiaj.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Pana idol sportowy z dzieciństwa to...

Piotr Mandrysz: Włodzimierz Lubański – w czasach, kiedy ja zaczynałem grać w piłkę był wzorem dla wszystkich chłopaków w całej Polsce, był uwielbiany na każdym stadionie.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Dziś jest Pan ojcem dwóch synów, którzy szczęśliwie poszli w ślady ojca... sami chcieli?

Piotr Mandrysz: Chcieli! Starszy syn – Robert dzisiaj jest zawodnikiem I-ligowego klubu Bogdanka Łęczna, młodszy – Paweł (15-stolatek) gra w piłkę w grupie młodzieżowej przy RKP Energetyk ROW Rybnik i uczęszcza do Gimnazjum Sportowego w Rybniku.

Obydwaj sami chcieli – już od najmłodszych lat obydwaj byli niezwykle aktywnymi dziećmi, którym trzeba było poświęcić sporo czasu i energii, bo byli takimi „żywymi srebrami”, których wszędzie było pełno. Z góry wiadomo było, że nie będą to mole książkowe – bo to nie te typy!

Robert zaczynał od dwuboju (pływanie + bieg na dystansie 1 km), nawet dobrze się zapowiadał w tej dyscyplinie. Mimo to wybrał piłkę, z którą swoją przygodę rozpoczął w Radomsku, natomiast pierwsze prawdziwe treningi piłkarskie rozpoczął w „Rymerze” Niedobczyce. Uczył się i grał tam przez kilka lat, stamtąd trafił do Gwarka Zabrze. W „Gwarku” spędził trzy lata, tam zdał maturę, zdobył IV miejsce w Mistrzostwach Polski w swojej kategorii wiekowej, dostał się do reprezentacji Polski i w ten sposób trafił do Szczecina, gdzie ja byłem trenerem.

 

Edyta Pawlak-Sikora: A jak na wybory Państwa synów zapatruje się Pana małżonka? Niełatwo być żoną piłkarza, trenera – ona ma świadomość na co decydują się obydwaj synowie idąc w Pana ślady.

Piotr Mandrysz: Ilona (bo tak ma na imię moja żona) wyszła z rodziny sportowej – jest bratanicą Jerzego Gryta, byłego rybnickiego żużlowca, później trenera żużlowego, który w latach '60 i '70 wielokrotnie zdobył Mistrzostwo Polski, także od najmłodszych lat obracała się w świecie sportu. Co prawda początkowo piłka nożna jej nie interesowała, tylko żużel (z wiadomych względów – kibicowała wujkowi). Z czasem zaczęła się coraz bardziej wgłębiać w tematy piłkarskie. Dziś jest żoną, która na piłce się zna, która to wszystko akceptuje, bo tak prawdę powiedziawszy – nie ma wyboru! Aktywnie uprawia tylko narciarstwo, ale zna się, kibicuje i śledzi sporo dyscyplin. Sport w naszym domu jest tematem przewodnim wielu rozmów.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Z perspektywy profesjonalisty – trenera, który patrzy co prawda na seniorów, ale mający świadomość tego, co aktualnie dzieje się w najmłodszych grupach wiekowych: jak Pan ocenia aktualny obraz sportu dzieci i młodzieży w Polsce?

Piotr Mandrysz: Nie wygląda to najlepiej. Uważam, że infrastrukturę staramy się poprawiać, ale nie idzie za tym dopływ wysoko wykwalifikowanej kadry dla tych maluchów, które by zaszczepiły w nich chęć i pasję uprawiania sportu. To jest największy problem. Myślę, że bierze się to z sytuacji gospodarczej kraju – nas nie stać na to, żeby mieć dobrze opłacanych pedagogów w tych najmłodszych grupach wiekowych. Dzieci bardzo często otoczone są niewłaściwą opieką. Intencje osób, które mają z nimi zajęć być może są słuszne, ale nie do końca wiedzą jak pewno rzeczy robić. Bardzo często tym dzieciom mogą tylko zaszkodzić. Dlatego kiedy słyszę, że ktoś w gabinetach poselskich próbuje zdewaluować zawód trenera, to gęsiej skórki dostaję. Takimi działaniami można tym najmłodszym wyrządzić duża krzywdę.

Odzwierciedlenie tej sytuacji widać w sporcie wyczynowym – my się cieszymy, mówimy o tym ile „Orlików” zostało wybudowanych, hal, boisk lekkoatletycznych, ale młodzież do grup seniorskich trafia nie w pełni wyszkolona. I to jest niestety problem, z którym będziemy się zmagać jeszcze przez długi czas. Ja to widzę z perspektywy piłki: młodzi piłkarze przychodzą niezwykle zmotywowani, ale tak nieprzygotowani pod względem sprawnościowym, że później jest już bardzo trudno pewne rzeczy wykorzenić. Mają złe nawyki ruchowe a to się bierze z tych najmłodszych lat.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Czy jako trener piłki nożnej zachęcałby Pan rodziców do wysyłania swoich dzieci właśnie na zajęcia piłkarskie czy jakiekolwiek inne?

Piotr Mandrysz: Ja nie jestem monotematyczny. Wszelka forma aktywności ruchowej jest wskazana. Nie każdy ma predyspozycje do danej dyscypliny. Tu można wiele by mówić jak co należy badać, ale my nie jesteśmy jako kraj takim potentatem jak np. USA, czy Niemcy, Francja, które mogą sobie pozwolić na zdiagnozowanie talentów w młodym wieku. Nas na to w tej chwili nie stać i jeszcze długo nie będzie stać, a taki powinien być kierunek badania.

Wybór drogi sportowej dziecka nie jest wolny od zainteresowań hobbistycznych rodziców – jeżeli rodzice uprawiają jakieś sporty, często dzieci wdrażają się w ten klimat razem z nimi. Jako przykład podam narciarstwo – jeśli rodzice jeżdżą na nartach, siłą rzeczy dzieci też jeżdżą razem z nimi. Oczywiście z nich niekoniecznie muszą zostać wyczynowi sportowcy. Warto ruszać się dla samego dobrego samopoczucia, dla zdrowia. Nie mówię, że ma to być piłka, chociaż jest mi najbliższa.

Dodam tylko, że ogólną sprawność fizyczną nasze dzieci powinne wynieść ze szkoły, przecież tam jest gimnastyka, gry zespołowe, gry zręcznościowe. Zakładam, że nauczyciel WF-u nie przychodzi na zajęcia w szpilkach czy w lakierkach, tylko jest prawdziwym nauczycielem, który przychodzi w dresie, wszystko dzieciom demonstruje a potem koryguje ewentualne błędy.

 

Edyta Pawlak-Sikora: Proszę sobie wyobrazić teraz potencjalnego rodzica, który właśnie zamierza wysłać swoje dziecko na dodatkowe zajęcia piłkarskie lub już to uczynił – jakich porad by im Pan udzielił?

Piotr Mandrysz: Powiedziałbym mu, że to bardzo dobra inicjatywa, tylko musi zdać sobie sprawę, że nie ma żadnej gwarancji, że jego syn lub córka zostanie mistrzem sportu i nie może wywierać na niego/na nią presji, nie może być krytykiem. Musimy pamiętać, że ambicje wielu z nas nie idą w parze z talentem czy preferencjami naszych dzieci - trzeba to godnie przyjąć i nauczyć się z tym żyć.

Drugą sprawą jest prośba, żebyśmy pamiętali o tym, że jeśli zapisujemy dziecko do wybranej np. szkółki piłkarskiej, oddajemy dziecko na czas zajęć lepszym fachowcom od nas samych. Obserwując zajęcia rodzic nie powinien się wtrącać. Nieraz jako rodzic sam byłem świadkiem podczas jakiś zawodów moich synów, jak wybrani rodzice próbują wywrzeć presję czy to na prowadzącego zajęcia/turniej czy to na swoje dzieci, domagając się jakiegoś konkretnego zachowania. Gdybym to ja bym trenerem grupy dziecięcej lub młodzieżowej – zabroniłbym rodzicom w ogóle wtrącać się w przebieg zajęć czy to zawodów, bo to na pewno dzieciom nie pomaga.

 

Edyta Pawlak-Sikora: A Pana jako kolegę po fachu (co tu dużo mówić: zapewne bardziej doświadczonego od) trenerów prowadzących zajęcia Pana synów, nie kusiło aby coś podpowiedzieć, zasugerować, „twórczo skrytykować”?

Piotr Mandrysz: Nie zdarzyło mi się nigdy (i nigdy się nie zdarzy), abym podczas zajęć zwrócił uwagę któremuś z prowadzących, bo przede wszystkim takie zachowanie podważa autorytet danej osoby. Oczywiście rozmawiam z Pawłem (bo z Robertem teraz nie mam już ku temu okazji) w domu, koryguję mu pewne zachowania. Robię to, bo uważam, że on ma to szczęście, że ma ojca trenera, który może mu pomóc. Natomiast nigdy się to nie dzieje publicznie.

 

    

 

źródło fotografii.: silesiasport.com