Siergiej Szypowski - Szkółka Bramkarska "GoalKeeper"
Pochodzący z Rosji bramkarz piłkarski, który rozegrał w Polskiej ekstraklasie 166 meczów, dziś trener piłkarski oraz założyciel Szkółki Bramkarskiej "Goalkeeper".
Edyta Pawlak-Sikora: Jakie są Pana sportowe wspomnienia z dzieciństwa - w pełni pokolorowane piłką nożną?
Siergiej Szypowski: Nie. Pochodzę z Rosji, gdzie w czasach mojego dzieciństwa w szkołach stawiano bardzo duży nacisk na wszelkie gry zespołowe – była wśród nich koszykówka, siatkówka, piłka ręczna. Mieszkałem w miejscowości Iżewsk na Uralu, gdzie latem królowała piłka nożna, zimą – hokej. Odnajdywałem się w obydwu tych dyscyplinach: latem „wchodziłem do bramki”, zimą byłem hokejowym obrońcą. Dopiero w szóstej klasie szkoły podstawowej zostałem postawiony przed wyborem jednej z tych dyscyplin, żeby zacząć pracować nad czymś „na poważnie”. Wybrałem piłkę nożną i bramkę, a co za tym idzie - trafiłem do klasy piłkarskiej.
Edyta Pawlak-Sikora: Pamięta Pan swój debiut piłkarski?
Siergiej Szypowski: Tak, bardzo dobrze (śmiech). Miałem wówczas sześć lat, poszliśmy z kolegami na pobliskie boisko, będące własnością lokalnego klubu – graliśmy w piłkę, kopaliśmy na siatkę i... złapał nas stróż. Zaprowadził nas do trenera, który całą sytuację skwitował pytaniem: „I co chłopaki – kara czy przychodzicie do klubu?”. Następnego dnia odbył się nasz pierwszy trening z prawdziwego zdarzenia.
Edyta Pawlak-Sikora: Jak na Pana sportowe pasje zapatrywali się rodzice?
Siergiej Szypowski: Wraz z bratem byliśmy wychowywani tylko przez mamę, która musiała zapewnić byt całej rodzinie. Było to dla niej nie lada wyzwaniem – pracowałam na kilku etatach w związku z czym nie miała dla nas tyle czasu, ile chciałaby mieć. Mama była zadowolona, że czas wolny mamy efektywnie wykorzystany, cieszyła się, że pod jej nieobecność nie mamy zbyt wiele czasu i siły na rozrabianie. Dodatkowym atutem trenowania piłki nożnej był fakt, że od momentu, kiedy trafiłem do klasy piłkarskiej, szkoła pokrywałam znaczną część mojego utrzymania – wyżywienie, ubranie itd. Później trafiłem do reprezentacji kraju, zaczęły się wyjazdy, zgrupowania, turnieje – coraz rzadziej bywałem w domu. Z czasem role się odwróciły – stałem się jej dumą i pomocą mamy. Było jej lżej.
Edyta Pawlak-Sikora: Dziś sam Pan jest rodzicem – nakłaniał Pan syna na ścieżkę sportową?
Siergiej Szypowski: Nie, wspólnie z żoną – również człowiekiem sportu, ponieważ moja małżonka była baletnicą, pozwoliliśmy synowi, znaleźć swoje pasje w życiu. Nie naciskaliśmy na konkretne dyscypliny, choć zarażaliśmy go miłością do sportu i czerpaniem przyjemności z aktywności fizycznej. Syn grał w koszykówkę, pływał, miał jednorazową przygodę z obozem piłkarskim, grał w tenisa, jeździł konno. Dziś jest świetnie zapowiadającym się prawnikiem.
Edyta Pawlak-Sikora: Jak Pan ocenia aktualną kondycję sportu dzieci i młodzieży w Polsce? Jak ona wypada w porównaniu do rosyjskiego odpowiednika?
Siergiej Szypowski: Rosja nadal żyje w tradycjach Związku Radzieckiego – tam w dalszym ciągu bardzo dba się o zdrowie młodych ludzi. W szkołach kładzie się bardzo duży nacisk na kulturę fizyczną. W Polsce jest zdecydowanie za mało WF-u, a na pewno zbyt często się go unika. Polska młodzież się „starzeje” - coraz częściej mamy w jej gronie do czynienia z chorobami, otyłością, dysfunkcjami ruchowymi. Za głowę chwytam się, kiedy na moje zajęcia przychodzą dziesięcio- lub dwunastolatkowie, którzy nie potrafią zrobić przewrotu w przód, o przewrocie w tył już nie marząc.
Edyta Pawlak-Sikora: Idea zapisywania/dowożenia dzieci przez rodziców na dodatkowe zajęcia sportowe wg Pana to...
Siergiej Szypowski: …to świetny pomysł, ale każdorazowo powinien być przedyskutowany z dzieckiem i oparty na szczegółowej obserwacji dziecka przez rodziców. Trzeba wybrać wspólnie z dzieckiem dyscyplinę, w której ono się odnajdzie, która da mu satysfakcję, która będzie spełnieniem jego – podkreślam jego marzeń. Jeśli rodzice nie potrafią się zdystansować i spojrzeć na swoją pociechę krytycznie – warto skorzystać z opinii przyjaciół, zaprosić ich do domu, na wspólny spacer i wysłuchać wniosków z ich obserwacji. Trzeba dać dziecku szansę. Jeśli będzie miało nadwyżkę energii a nie znajdzie sposobu, miejsca i czasu jej rozładowania – będzie rozrabiać. Dobrze dobrane zajęcia sportowe sprawią, że maluch nawet najbardziej ruchliwy, będzie wracał do domu „wypompowany” - zmęczony, ale co ważne: szczęśliwy. Jestem absolutnym zwolennikiem kontrolowanego rozładowywania energii, napięcia, adrenaliny młodych ludzi.